wtorek, 4 lutego 2014

Wspomnienie lata.... pomidory

Swego czasu, 
a było to ze dwa lata temu, 
nasz sąsiad pochwalił się swoimi pomidorami. 
Powiedział, że sadzi je pod balkonem od strony południowej 
i tam pięknie rosną...
 a że ze mnie ogrodniczka, więc przy najbliższej wizycie w ogrodniczym zakupiłam nasiona pomidorów. 


No i się zaczęło. Posiałam nasionka. Wykiełkowały w 90 procentach - w czerwcu rozdawałam sadzonki znajomym, nie miałam na nie miejsca. 




Pomidory posadziłam w dużych skrzynkach, najpierw w pokoju, a jak tylko pogoda pozwoliła - skrzynki wystawiłam do ogrodu.
Jeszcze wtedy dom nie był otynkowany, więc bez skrupułów Witek przykręcił kratkę i umocował krzaki 
cytrynek groniasty:




Wyczytałam też w necie o kiszeniu pomidorków, ale moim zdaniem mają lepsze walory wizualne niż smakowe, nie pomogły nawet świeże zioła z ogródka...


O ile bardzo szybko zagospodarowałam pozostałe pomidorki koktajlowe, o tyle z bawolimi sercami nie bardzo wiedziałam co zrobić. No i tutaj na pomoc przyszedł Witek. Najpierw wybudował ogromną donicę, wrzucił w nią zawartość kompostownika - i tu muszę przyznać, że nie do końca przerobionego. Ale jak powszechnie wiadomo - pomidory są "głodne" i lubią ciepło, a nie ma nic lepszego niż rozkładający się kompost przysypany warstwą ziemi. Zanim posadziłam pomidory, wykopałam dołek, w który wlałam trochę krowieńca, bo by na pewno pomidory miały co jeść... oczywiście przesadziłam i trochę je spaliło, ale ponieważ miejsce było dobre, a lato ciepłe, więc jakoś się ogarnęły i potem pięknie podziękowały owocami. 


Pomidory tego typu mają jedną wadę - lubią przewiew, ciepło a nie znoszą, kiedy na nie pada. Swego czasu mieliśmy stoisko i namiot, taki metalowy. Więc pomidorkom zrobiliśmy przezroczysty daszek z folii ogrodniczej... 


Już myślałam, że nie zachowało się zdjęcie słynnego namiotu, ale przeglądając zdjęcia znalazłam jego szczątkową formę... zdjęcie tak naprawdę miało przedstawiać tynkowanie domu, a przy okazji uwieczniło niezapomniane pomidory. Jak przyjechali fachowcy, to chcieliśmy je wszystkie pozrywać, ale oni tak się zachwycili pomidorami, że tak długo kombinowali z rusztowaniem, że pomidory mogły rosnąć do października. Oczywiście zrywali je bezpośrednio z krzaczka do śniadanka... nie ma to tamto... 


Tutaj szczątki namiotu, już po pierwszych jesiennych sztormach.
Z części pomidorów zrobiliśmy przecier


Jesień była bardzo ciepła i pogodna tego roku, a pomidorkami cieszyliśmy się do świąt Bożego Narodzenia - ostatniego pomidora zjedliśmy na Wigilię...


W tym roku niestety zadowoliliśmy się pomidorami betalux - mają jedną zaletę - rosną w dużej donicy i nie łapią je choroby, ale nie są duże i jakimiś odmianami, zakupionymi na tzw. rynku. 


W sumie smaczne były, starczały nam w zupełności, bo tak naprawdę w uprawie pomidorów ważne jest oprócz ciepła, podlewanie i dużo, dużżżo naturalnego nawozu. Może być to gnojówka z pokrzyw, kompost, obornik, w ostateczności suszony nawóz krowi lub kurzy kupiony w markecie...

1 komentarz:

Dziękuję za cenne uwagi i odwiedziny, zapraszam ponownie